Stojący inaczej (żywica)

Stojący inaczej (żywica)

Wyślij zapytanie

MATERIAŁ: Żywica
WYSOKOŚĆ: 150 cm
Rok: 2017
Praca sygnowana
_

Stojący inaczej to kompozycja przedstawiająca skręconą formę organiczną, w której można dostrzec elementy anatomiczne — nogi unoszą się nad skręconym torsem, a całość wspiera się na ręce.

Ta rzeźba nie powstała w wyniku jakiejś konkretnej inspiracji. Wyraża raczej niepokój, ukazuje dokonujące się we mnie przewartościowanie wartości, ale i jest parabolą odnoszącą się do rzeczywistości, którą obserwuję. Można tu dostrzec echa mojej dawnej pracy Martwy Minotaur. Z tamtą realizacją łączą ją ekspresyjność oraz spiętrzone formy przypominające muskularny tors. Różnica natomiast polega na oderwaniu Stojącego inaczej od otoczenia. Intensywna czerwień i brak podstawy sprawiają, że Stojący inaczej pojawia się w przestrzeni jako obiekt obcy. Ma drażnić otoczenie, które jednocześnie doskwiera tej „mięsnej”, organicznej formie. Podobnie jak w Martwym Minotaurze, wykorzystałem tu kontrast siły i bezsilności. Mimo masywności, którą można postrzegać jak muskularność, rzeźba „stoi” do góry nogami. Można rzec, że to karykatura stania. Funkcję nóg pełni dłoń, a tam, gdzie spodziewalibyśmy się głowy, widzimy ekspresyjne, jakby „gestykulujące” stopy. Tego „alternatywnego stania” na pewno jednak nie można uważać za bezwładne leżenie. To walka przegranego o godność, radzenie sobie w niesprzyjających warunkach, ale i markowanie normalności. Tu nic nie jest na swoim miejscu. Ta tętniąca masa to osobny świat. Jaskrawa czerwień ma scalać kompozycję i podkreślać jej mięsistość, ale też odrealniać i wyrywać otoczeniu.
Rzeźba ma kompozycję spiralną. Chciałem, aby podczas oglądania tej realizacji uwaga przechodziła od rozczapierzonych palców stóp ku wnętrzu kotłującej się formy torsu. Ten zamiar kierowania przebiegiem percepcji może przemawiać za obrazem wewnętrznym.

Kolejny autoportret? Po części tak. W tym sensie każda moja praca jest w jakiejś mierze autoportretem, a raczej wyrazem pewnych skłonności. Ujawnia zauroczenia formalne i zmagania wewnętrzne. Chcę się jednak przy tym zastrzec, że wolę na twórczość patrzeć przez pryzmat miłości do piękna i imperatywu tworzenia niż uważać ją za powabny lament, doprawiony tak, aby ktoś zechciał wysłuchać mych żalów. Która z tych motywacji jest bardziej stymulująca? Intuicja mi podpowiada, że obie są istotne, ale nie umiem rozstrzygnąć, która przeważa.